wtorek, 31 stycznia 2012

Tusze do rzęs Essence

Dzisiaj pora na porównanie 2 tuszy z Essence.
Jeden z nich to różowy Multi Action (wydłużający i pogrubiający)




Drugi z kolei to niebieski No Limits wodoodporny





Na początek pokażę, jak się prezentują, potem przejdę do szczegółów.
Najpierw jak wyglądam bez tuszu:



A teraz z Multi Action:





A tu z No Limits:
O matko, ale kropa na powiece! :D aż mi wstyd...




Hm, co by tu napisać… Obydwa tusze są dobre. Pierwszy z nich mam już kilka miesięcy. Trochę zgęstniał i skleja teraz rzęsy, ale na początku był super. Drugi z nich to świeży zakup i teraz też jest super. Myślę, że tak jak jego kolega, po jakimś czasie zgęstnieje i będzie trzeba zastosować dodatkowego rozdzielenia rzęs.
Obydwa można kupić w Naturze za 10 czy 11 zł, czyli dość mało w stosunku za tusze, które są kilka razy droższe, a nadają się jedynie do kosza.

I jak na moje wymagania to pogrubiają ile trzeba i wydłużają ile trzeba. Jeżeli chodzi o te parametry to nie widzę między nimi różnicy. Szczoteczki też takie same, trochę tuszu się zbiera na ich czubku i tylko to utrudnia malowanie.

Czy No Limits jest wodoodporny?  Do basenu w nim bym nie wskakiwała… Jak komuś przydarzy się uronić jakąś łezkę to raczej nie powinien się martwić.

Więc podsumowanie:

Multi Action:
+ cena (10-11zł)
+ dostępność (w Naturach)
+ dla
niewymagającej osoby, czyli mnie daje wystarczające efekty
- jak zgęstnieje to skleja rzęsy
- tusz się zbiera
na czubku szczoteczki

No Limits:

+ cena (10-11zł)
+ dostępność (w Naturach)
+ dla niewymagającej osoby, czyli mnie daje wystarczające efekty

- aż nie zaczniemy wylewać z siebie morza łez to jest wodoodporny (czyli jego główna funkcja nie do końca jest spełniona. Powinien cały czas być wodoodporny)

Czyli jak widać niczym się te tusze nie różnią. Ale można śmiało próbować, 10zł nie zmarnujemy :)

niedziela, 29 stycznia 2012

Dzisiaj będzie ciasteczkowo

Zawsze jak robię jakieś nowe ciasto albo w ogóle coś fajnego i prostego do jedzenia, to zapominam zrobić zdjęć i nie mam jak Wam o tym napisać. Postaram się w tym poprawić, ale wczoraj udało mi się cyknąć parę fotek :D

Będą to CIASTECZKA Z ZAWAROŚCIĄ (wymyśliłam tą nazwę w tym momencie, bo są to ciastka trochę... eksperymentalne :D).

Najpierw wytłumaczę, skąd one się wzięły, wiec można pominąć tą część ;)

Moja mam kilka dni temu chciała zrobić jakieś ciasto z kruszoną o z jakimiś owocami. Zaczęła od zrobienia kruszonki, potem coś innego robiła, aż w końcu przeszła jej ochota na robienie części dalszych ciasta. I ta kruszonka stała tak 2 dni w lodówce, aż mówie: dobra, trzeba ją jakos wykorzystać. I tak bez żadnego przepisu powstało małe conieco.

Składniki:
- ok. szklanka mąki
- jajko
- ok. 5 łyżek cukru (jak ktoś woli baaardzo słodkie ciastka to można sypać cukru do woli)
- 5-7 dag margaryny w temperaturze pokojowej
- łyżeczka proszku do pieczenia
- paczka cukru waniliowego (do smaku)

Do zdjęcia nie załapała się margaryna i cukier

Składniki dodatkowe:
- orzechy, rodzynki, migdały, wiórki kokosowe, czekolada, .... (do wyboru, do koloru)
- olejek zapachowy do ciasta (tutaj też co kto lubi, ale ja dałam po 2 kropelki waniliowego i migdałowego)

U mnie była to garść orzechów i rodzynków

Ugnieść wszystkie składniki i gotowe. Ciasto nie powinno się kleić do rąk, więc wedle potrzeb można dodać trochę mąki, a jak będzie za suche to albo jeszcze trochę margaryny albo wlać odrobinę mleka.
Mi wyszło miękkie, ale nie kleiło się do rąk, było bardzo gładkie z wierzchu.

Formowałam w rękach placuszki, które lądowały na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Posypałam je na koniec wiórkami czekoladowymi, które można gotowe kupić. Piekły się 12-13 minut w temperaturze 170 stopni w piekarniku nastawionym na pieczenie góra-dół, ale po tym czasie zobaczyłam, że są już zarumienione od dołu, wiec piekły sie jeszcze 3 minuty na nagrzewaniu tylko górnym.

Efekt końcowy prezentuje się tak:


Czyli 17 pysznych, kruchych ciasteczek, których połowa zniknęła, jak były jeszcze ciepłe :D

Przepis szybki, łatwy, każdy z nim sobie poradzi. Ale ja jak zwykle się rozpisałam i wyszło tego troche dużo do czytania, wybaczcie :)

piątek, 27 stycznia 2012

Post 2w1

Dzisiaj głównym boharerem będzie lakier Essence crystalliced z serii limitowanej, której resztki zostały w drogeriach. Mój kolor to 04 ice eyes baby.

Od daaawna jestem fanką lakierów essence i większość w moich zbiorach to właśnie one.

Byłam podekscytowana tą serią dopóki nie pomalowałam pierwszego paznokcia... A to dlaczego:











Według mnie powinni napisać instrukcję obsługi tego lakieru. Teraz nastąpi krótka historia, która mi się przytrafiła:
Zachwycona cudownym kolorem z nienachalnymi drobinkami zaczęłam malować paznokcie. Lakier pozalewał wszystkie skórki (a zawsze dzieje sie to z max 2 palcami). No dobra, da się to naprawić. Po pomalowaniu jednej ręki opuściłam ją w dół i tak jak była skierowana dłoń to lakier w tą stronę spłynął (tak na marginesie jest prawie jak woda) i porobiły się zgrubienia przy końcówkach (zdarzyło mi sie to pierwszy raz!). No to trzeba zrobić drugą warstwę... Ale z tym też nie tak łatwo pójdzie. Zawsze czekałam 1-2 min, ale ten czas musi być conajmniej 4 razy dłuższy.
Trwałoscią też się zawiodłam bo bez bazy i bez topa lakier trzymał tylko 2 dni bez odprysków, a zawsze daje radę 4.
Może trafiłam na jedną felerną sztukę, ale cieszę się, że nie kupiłam jeszcze jakiegoś koloru, chociaż się nad tym zastanawiałam.

Więc podsumowanie:
+ kolor
+ cena 6,50 za 8 ml

- trwałość (2 dni, a inne lakiery tej samej firmy to średnia 4 dni)
- czas schnięcia
- baaardzo wodnista konsystencja
- spływa, zalewa skórki
- dopiero 3 warstwa kryje (ewentualnie 2 bardzo grube)
- pędzelek z innego włosia niż reszta essencowych, gorzej rozprowadza lakier

Więc ogólnie jestem na nie.

A teraz ta fajniejsza częśc notki, czyli druga odsłona 10-tygodniowej akcji paznokciowej. Dzisiejszym tematem są paznkocie "Słodkie".
Oto moje pierwsze skojarzenie:






Lakier bazowy to oczywiście crystalliced, o którym już wieeele dzisiaj napisałam :)
Niestety spieszyło mi się i nie wyczyściłam skórek do zdjęć :(
Tutaj "słodko" miało oznaczać dziewczęco i delikatnie. Brokat dodałam sama nie wiem po co :D

czwartek, 26 stycznia 2012

Szybki post po długiej nieobecności

Nic ostatnio nie pisałam, ponieważ wyjechaliśmy spontanicznie z moim ukochanym na tydzień do babci, gdzie oczywiście internetu brak. Ale odpoczęłam, dobrze się bawiłam i nacieszyłam śniegiem :D

A teraz ta bardziej konkretna częśc notki, którą planowałam przed wyjazdem.
Jest ona związana z: 



Już wiekszość z Was ma pewnie notki (zaraz nadrobię zaległości...) z drugiego tygodnia, a ja dopiero wstawiam swoje zwierzęce :P

Jest to moje pierwsze podejście do panterki, bo nigdy wcześniej nie widziałam sensu w bawieniu się w takie wzorki, a w końcu mam okazję. Jest to tylko zabawa, więc te brzydoty nie nadają się do codziennego noszenia :D









Niestety kiepskie zdjęcia, bo robione telefonem, a do tego te pozalewane skórki to już w ogóle masakra :D

A teraz kilka zdjęć z mojego wyjazdu :) jeżeli u kogoś też nie ma śniegu, jak u mnie, to niech się nacieszy tymi obrazkami :)






niedziela, 15 stycznia 2012

Dziś o kremie

A mianowicie o kremie do rąk Isana rumiankowa z Rossmanna:





Kupiłam go już miesiąc temu na promocji z niecałych 4 zł na 2zł. W tubce jest 150 ml, pachnie bardzo ładnie, delikatnie i żeby posmarować dokładnie całe dłonie potrzebujemy mniej wiecej 2x tyle co na zdjęciu.

Zawiera glicerynę i panthenol

Na skórze zostawia coś takiego dziwnego. Niby coś jak tłusty film, ale nie tłusty, bo bardzo przyjemny, mięciutki, mi nie przeszkadza. Wchłania się po dłuższej chwili, ale znakomicie chroni przed zimnem. Używam go przed wyjściem z domu, na to rękawiczki i nie mam juz suchych dłoni! :) jak jeszcze nie było tak zimno i chodziłam bez rękawczek to sam krem sprawiał wrażenie takiej osłonki na rękach i czułam, że dłonie są chronione.

+ cena (w promocji 2 zł)
+ zapach- delikatny, nie nachalny
+ konsystencja- aksamitna w dotyku
+ dłonie po nim nie są suche

- nie wchłania się natychmiast po nałożeniu
- dostępność- tylko Rossmann

Dla kogoś mało wymagającego gorąco polecam :)

piątek, 13 stycznia 2012

Rozdanie u BelezaNena



Widziałam ostatnio wiele rozdań bardzo ciekawych, ale na pierwsze jakie się zdecydowałam jest to ROZDANIE

Pewnie skuszę się jeszcze na kilka, bo dziewczyny po świętach strasznie się obłowiły w kosmetyki :D jak coś uda mi się wygrać to też cos wymyślę dla Was, bo mam ostatnio trochę grosza ;)

Jak na razie (odpukać) 13 piątek nie przyniósł mi pecha. Ale jak siedzę w domu zakatarzona to raczej nic wielkiego mnie spotkać nie może. Chociaż kilka lat temu w ten "pechowy" dzień poznałam swojego mężczyznę. Tak na przekór, a co! :)



czwartek, 12 stycznia 2012

Filmy, które polecam

Dzisiaj pora znowu na recenzje filmów, które ostatnio oglądałam. A są to:


Oświadczyny po Irlandzku- komedia romantyczna (tak, czasem  mam ochotę na film nad którym nie trzeba wytężać swoich szarych komórek). Główna bohaterka chce pojechać do swojego chłopaka do Dublina, gdzie wg tradycji, 29 lutego kobiety oświadczają się mężczyznom, a ci nie mogą tego odrzucić. Dziewczyna wyrusza w drogę bodajże 3 dni przed końcem lutego, ale wszystko działa na jej niekorzyść- pogoda, komunikacja, ludzie. Spotyka na swojej drodze nieznajomego, który pomaga jej trafić na czas do swego lubego. Ale jak to bywa w komediach romantycznych (chociaż komedia to za duże słowo na ten film) różne rzeczy mogą się zdarzyć… Jest kilka śmiesznych fragmentów, całość kończy się szczęśliwie. Film idealny do „odmóżdżenia” lub na zabicie czasu, ale nudny to on nie jest.


Rytuał- dramat, horror. No tu już mamy do czynienia z większym kalibrem. Chłopak, który chce zostać księdzem, gdy trafia do seminarium stwierdza, że to robota nie dla niego. Wtedy dostaje propozycję żeby pojechał do Watykanu do szkoły dla egzorcystów i oczywiście ją przyjmuje. Trafia pod opiekę pewnego księdza (Anthony Hopkins- świetnie się spisał!), który pokazuje mu jak to jest z tymi egzorcyzmami. Odradzam oglądanie tego filmu dla osób wrażliwych na ból i cierpienie innych. Jeżeli ktoś oglądał Egzorcyzmy Emily Rose albo Egzorcyzmy Dorothy Mills to ta produkcja wydaje mi się ciekawsza (i trochę straszniejsza :P).

Człowiek, który gapił się na kozy- czarna komedia o specyficznym poczuciu humoru. Dziennikarz (Ewan McGregor) na tropach tematu do swojego reportażu spotyka na swojej drodze "żołnierza" (George Clooney- nie wiem jak można zagrać taką świrniętą osobę, jak jego bohater, a jednocześnie zachowując to "coś"). Przekazuje on chłopakowi wiedzę na temat amerykańskiej armii, której nikt by się nie spodziewał, ponieważ żolnierze wykorzystują tam swoje paranormalne zdolności. Które uzyskują po spaleniu paru nielegalnych rzeczy... Reporter wyrusza w drogę, w której jego nowy kolega pokaże mu wieeeele swoich "zdolności". Ponoć film oparty o prawdziwe zdarzenia, ale można się przy nim zrelaksować i trzeba do niego podejść z przumrużeniem oka ;)

Wszystkie filmy serdecznie Wam polecam do obejrzenia w wolnej chwili :)

wtorek, 10 stycznia 2012

Fioletowo-złoto

Ostatnio jak były jakieś przebłyski słońca to mi się nudziło i zrobiłam kilka makijaży, żeby ładne zdjęcia wyszły. Ale kolory oczywiście nie wyszły tak intensywne jak były na oku i bardzo nad tym ubolewam :(

Złoto jest w tym sezonie modne, więc pomyślałam, że coś z nim skombinuje. Kupiłam sobie taki cień przed sylwestrem, ale nie wiem jak się sprawuje w ciągu dnia, bo nie było okazji.


 
Jest to numer 417








Drugi cień jakiego użyłam to Pierre Rene nr 16




Jak oglądam niektóre Wasze makijaże to są one takie piękne, mają intensywne kolory (tak, wiem, mogłabym to poprawić w odpowiedznim programie, ale jestem leń). A mój wyszedł taki brzydki :( Już pomijam fakt, że nie lubię mocno pomalowanych oczu, nigdy nie maluję sobie dolnej powieki, ale efekt nie jest powalający (chociaż na żywo, w lusterku mi się podobało)